piątek, 1 maja 2015

Tombstone Webzine o ILLUSION [RECENZJA]


      Po tym, jak miał możliwość celebrowania trzech albumów i sporych sukcesów z glam-popową grupą Cinema Bizarre (między innymi supportowania Lady Gagi na jej trasie „The Fame Ball” w USA w 2009), po spowodowanym różnicami artystycznymi rozpadzie zespołu Jack Strify wydał najpierw EP „Glitter & Dirt”, co po jego ciepłym przyjęciu przyniosło kompletny album. Pracę nad „Illusion” Strify zaczął wspólnie z wieloletnią przyjaciółką i tekściarką, Michelle Leonard. Zawsze ciągnęło go do rzeczy niekonwencjonalnych i dziwnych. Pod takim kątem widzenia ukazuje się ładna mieszanka, złożona ze znajomych dźwięków, które rozwinięte zostały w coś zupełnie nowego.
       Otwierające płytę „Hearts Are Digital” rozpoczyna chwytliwą, epicką podróż, która trafia prosto w serce. Ekspresyjna melodia i tekst natychmiast zostają [w głowie]. Dalej mamy aktualny singiel „Burn/Fear”, nieco surowszy, lecz wciąż bardzo popowy. Moja stopa zaraz poszła w ruch.
Utwór wpada w ucho pod względem rytmicznym, ruszać muszą się także ręce i głowa. Następnie bomba: „Electric (feat. Bonnie Strange)”. Ładne, kompatybilne głosy Strify'ego i Bonnie, melodia, która zmusza do tańca. Między tym duetem czuć wymianę energii. Potem, przy „Angel”, pozostajemy przy szybszym tempie. Wspaniały tekst, aż również chciałoby się mieć swojego anioła. Wraz z „My Obsession” robi się nieco spokojniej, szybko wpada w ucho. To zdecydowanie mój faworyt. [Słuchając] widzi się siebie samego, latającego w chmurach i oddającego się marzeniom. Jest bardzo melodyjnie, śpiew pełen jest uczucia. Dobry kawałek, którego można słuchać bez końca.  
      „Just An Illusion” jest z kolei szybsze. Refren wprawdzie dobry, jednak cała reszta niestety zbyt discofox'owa*. Niemniej, z pewnością znajdzie swoich fanów.
       Jeśli chodzi o „Lovers When It's Cold, jest bardziej stonowane. Piękna melodia, przystępny tekst, relaksująca atmosfera. „Face To Face”cofa nas z powrotem do lat 80. Definitywnie wyczuwa się tu wpływy Yazoo i Visage. Wszystko tu ze sobą współgra, piosenkę łatwo zapamiętać. „Glory” jest zmysłowe niczym szum morza. Tryb przytulania: włączony! Kolejny jest „The Matrix”, absolutne dzieło sztuki, przynajmniej w moim odczuciu. Całkowicie wrzyna się w duszę i serce.
       Inspiracja Strify'ego grupą Hurts prezentuje się szczególnie w „Not My God (vs. Losers)”. Fajnie wyprodukowany kawałek, zarówno odnośnie tekstu, jak również spójnej melodii. Najlepszy z całego albumu. Następne jest taneczne „Metropolis”. Tekst nastraja refleksyjnie, reszta brzmi jak koktajl z „People Are People” Depeche Mode zmieszane z „Let's Dance” Davida Bowie. Bonusowe „You Can't Save Me” przeszywa do szpiku kości. Od razu chce się tańczyć i śpiewać. Za mocno i beztrosko przy tak smutnym tekście? Jako ostatni jest jeszcze drugi bonus, „Burn/Fear (Burning Valesta Remix)”. Bardzo techno i trance'owy, nadaje się do zagrania w klubie o trzeciej nad ranem.
       Podsumowanie: Udana płyta, dużo tu podobieństw do innych artystów, jednakże całość nie jest skrupulatnie wyprodukowana [w ten sposób], lecz oprawiona w całkowicie samodzielne brzmienie. Warto to poznać i posiadać w domowej kolekcji. Kupno polecam słuchaczom wymagającym – także tym, którzy poszukują perełek z dala od wydeptanej ścieżki.


*discofox - rodzaj tańca