Po tym, jak miał możliwość
celebrowania trzech albumów i sporych sukcesów z glam-popową grupą
Cinema Bizarre (między innymi supportowania Lady Gagi na jej trasie
„The Fame Ball” w USA w 2009), po spowodowanym różnicami
artystycznymi rozpadzie zespołu Jack Strify wydał najpierw EP
„Glitter & Dirt”, co po jego ciepłym przyjęciu przyniosło
kompletny album. Pracę nad „Illusion” Strify zaczął
wspólnie z wieloletnią przyjaciółką i tekściarką, Michelle
Leonard. Zawsze ciągnęło go do rzeczy niekonwencjonalnych i
dziwnych. Pod takim kątem widzenia ukazuje się ładna mieszanka,
złożona ze znajomych dźwięków, które rozwinięte zostały w coś
zupełnie nowego.
Otwierające płytę „Hearts
Are Digital” rozpoczyna
chwytliwą, epicką podróż, która trafia prosto w serce.
Ekspresyjna melodia i tekst natychmiast zostają [w głowie]. Dalej
mamy aktualny singiel „Burn/Fear”,
nieco surowszy, lecz wciąż bardzo popowy. Moja stopa zaraz poszła
w ruch.
Utwór
wpada w ucho pod względem rytmicznym, ruszać muszą się także
ręce i głowa. Następnie bomba: „Electric (feat. Bonnie
Strange)”. Ładne,
kompatybilne głosy Strify'ego i Bonnie, melodia, która zmusza do
tańca. Między tym duetem czuć wymianę energii. Potem, przy
„Angel”,
pozostajemy przy szybszym tempie. Wspaniały tekst, aż również
chciałoby się mieć swojego anioła. Wraz z „My
Obsession” robi się nieco
spokojniej, szybko wpada w ucho. To zdecydowanie mój faworyt.
[Słuchając] widzi się siebie samego, latającego w chmurach i
oddającego się marzeniom. Jest bardzo melodyjnie, śpiew pełen
jest uczucia. Dobry kawałek, którego można słuchać bez końca.
„Just An Illusion” jest
z kolei szybsze. Refren wprawdzie dobry, jednak cała reszta niestety
zbyt discofox'owa*. Niemniej, z pewnością znajdzie swoich fanów.
Jeśli
chodzi o „Lovers When It's Cold,
jest bardziej stonowane. Piękna melodia, przystępny tekst,
relaksująca atmosfera. „Face To Face”cofa
nas z powrotem do lat 80. Definitywnie wyczuwa się tu wpływy Yazoo
i Visage. Wszystko tu ze sobą współgra, piosenkę łatwo
zapamiętać. „Glory” jest
zmysłowe niczym szum morza. Tryb przytulania: włączony! Kolejny
jest „The Matrix”,
absolutne dzieło sztuki, przynajmniej w moim odczuciu. Całkowicie
wrzyna się w duszę i serce.
Inspiracja
Strify'ego grupą Hurts prezentuje się szczególnie w „Not
My God (vs. Losers)”. Fajnie
wyprodukowany kawałek, zarówno odnośnie tekstu, jak również
spójnej melodii. Najlepszy z całego albumu. Następne jest taneczne
„Metropolis”. Tekst
nastraja refleksyjnie, reszta brzmi jak koktajl z „People Are
People” Depeche Mode zmieszane z „Let's Dance” Davida Bowie.
Bonusowe „You Can't Save Me” przeszywa
do szpiku kości. Od razu chce się tańczyć i śpiewać. Za mocno i
beztrosko przy tak smutnym tekście? Jako ostatni jest jeszcze drugi
bonus, „Burn/Fear (Burning Valesta Remix)”. Bardzo
techno i trance'owy, nadaje się do zagrania w klubie o trzeciej nad
ranem.
Podsumowanie:
Udana płyta, dużo tu podobieństw do innych artystów, jednakże
całość nie jest skrupulatnie wyprodukowana [w ten sposób], lecz
oprawiona w całkowicie samodzielne brzmienie. Warto to poznać i
posiadać w domowej kolekcji. Kupno polecam słuchaczom wymagającym
– także tym, którzy poszukują perełek z dala od wydeptanej
ścieżki.
*discofox - rodzaj tańca