wtorek, 28 kwietnia 2015

Laut.de: "Iluzoryczne powstanie z popiołów Cinema Bizarre" [RECENZJA Illusion]

Iluzoryczne powstanie z popiołów Cinema Bizarre.

       Jack Strify istniał jak dotąd jako lider Cinema Bizarre. Ci ostatni nie tylko wyglądali, lecz także brzmieli niczym szlagierowi naśladowcy Japonii rodem z przedszkola. Jednak solo wszystko powinno być inne. Z popiołów zespołu-matki Strify wydobywa swój debiutancki album „Illusion”, wskrzeszając przy tym wszystkie złe duchy lat 80.
       Plan Strify'ego wydawał się ambitny i udany. Cel: stworzenie własnego mikrokosmosu, który muzycznie mieszałby ze sobą new wave, synthpop, glam i rock. [Strify] ma też znaczące wzory do naśladowania: „David Bowie jest jednym z moich największych bohaterów, który z całą pewnością, przez cały czas nieświadomie miał na mnie wpływ”. Brzmi nieźle.
       Tych czternastu sztuk absolutnej ambicji da się wysłuchać. Jest tylko jeden problem: Już za czasów Cinema Bizarre stało się wyraźnie oczywiste, że mocne strony Strify'ego leżą raczej w zakresie występów, niż w pisaniu piosenek. Podobnie jak u kolegi, [również] byłego członka boysbandu, Robbiego Williamsa, oznacza to, że płyty mają taką wartość, co każdorazowe zapewnianie sobie tekściarza jako partnera w tworzeniu kompozycji.
       Na płycie szybko okazuje się, że Jack Strify, w przeciwieństwie do Williamsa, nie wspomaga się niestety kimś kalibru Guy'a Chambersa. Robotę tekściarki wzięła na siebie Michelle Leonard. Angielka od dawna już nie tworzy Britpopu. Piosenki takie jak „Angel” czy „Illusion”, mimo mocno zaznaczonej linii syntezatorów, nieprzyjemnie przypominają B-side'y Modern Talking. Przy „Lovers When It's Cold” nawet niezliczone solowe pomyłki Thomasa Andersa. Dramatyczne napięcia? (?) Pudło!
       Nic dziwnego! Leonard była nie tylko główną tekściarką Cinema Bizarre. Długo udzielała się m.in. jako kompozytorka różnych błahostek w DSDS* i znacznie przyczyniła się do muzycznego upadku zasłużonego giganta post-punku, Joachima Witt'a. To w jej reżyserii, zamiast legendarnych perełek new wave („Silberblick”, „Edelweiß”) ukazały się przede wszystkim zaściankowe rzeczy typu „Dom”.
       Na pierwszym dziele Strify'ego kontynuuje ona metodę niwelatora jego „podśpiewywania”. Rzuca się to w oczy szczególnie w utworach takich jak „Hearts Are Digital” czy w duecie „Electric”. Rytm, brzmienie i produkcja są zauważalnie ukierunkowane na mistrza, IAMX. Zwłaszcza porównanie do jego arcydzieła, „Kingdom Of Welcome Addiction”otwarcie rzuca wyzwanie parze Strify/Leonard. Jednak kiepskie piosenki z „Illusion” w żadnej sekundzie nie mogą sobie na nie pozwolić.
       A to dlatego, że tam, gdzie mają do zaoferowania prawdziwą dramaturgię i wspaniałe melodie, tam są wyłącznie muzyczne, (?) warianty z dodanym ozdobnym wzorem lat 80. Dobre naśladownictwo** byłoby połową sukcesu. Ale podkradać mogą tylko geniusze. Najpóźniej przy patetycznych, konfekcjonalnych drobnostkach jak „Glory” czy „The Matrix”, słuchacz wie: „Przydatne byłoby, gdyby [artysta] nie współdzielił z ikonami jedynie make-up'u, ale też talent”.
       Jeśli przesłuchać tę płytę całkowicie, nie chciałoby się umieścić Strify'ego na regale pomiędzy Depeche Mode, IAMX czy Yazoo, raczej wrzucić go [obok] Alison Moyet i szukać ratunku w „Berserker” Gary'ego Numana. Strify: „Nazwałem album Illusion, bo ostatecznie wolałbym mieć swoje iluzje, niż nie mieć nic w ogóle.” Niestety, to słychać.


*DSDS - "Deutschland Sucht Den Superstar" - niemiecki odpowiednik talent-show "Idol"
** [oryg.] "Gut geklaut wäre halb gewonnen", gdzie "klauen" oznacza tyle, co "kraść", jednak na potrzeby tekstu zmieniłam nieco tłumaczenie.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Deepground Magazine o ILLUSION [RECENZJA]


Za:
Silnie inspirowane muzyką lat 80. brzmienie powinno wywołać u niektórych nostalgię. Zwłaszcza przez to, że to ono wpływa na współczesne jej style. Ciekawie robi się, gdy bity stają się mocniejsze i bardziej mroczne.
Przeciw:
Piosenki są często rozwlekłe i mają podobną strukturę. Wyraźnie lepsze utwory miejscami odsuwają całą resztę w cień.
Ocena: 3,5/5 – warte polecenia

       Kiedy New Wave spotyka się z syntezatorowymi brzmieniami lat 80., to „Illusion” Jack'a Strify'ego rozbrzmiewa z głośników. Wprawdzie zmiana kierunku muzycznego ówczesnego fanatyka Visual Kei pozwoliła mu zachować pewne cechy, ale także w pełni dojrzeć. Tak oto można spędzić niemal godzinę, pławiąc się w popowych kawałkach z nutą elektroniki i cofając się o parę dekad wstecz.
       Po pierwsze, gdzieniegdzie wyraźnie da się wyczuć dźwięki rodem z lat 80. Dominują tu pulsujące syntezatory. Działa moc Depeche Mode, wraz z osobliwymi, intrygującymi cechami niczym u Davida Bowie.
       Wysoki śpiew Strify'ego na początku to coś, do czego trzeba się przyzwyczaić, jednak na „Illusion” jest sporo fragmentów, w których jego głos się odnajduje i brzmi przyjemnie także dla uszu nieprzyzwyczajonych.
      Szczególnie interesująco robi się, gdy nastrój na albumie staje się znacznie bardziej ponury. W „Burn/Fear” przez cały czas pulsuje niski, „robotyczny” bit. Nie ma tu zbyt dużej „otoczki”, zresztą nie jest ona wcale potrzebna. Jack Strify imponuje głębokim, hipnotyzującym wokalem.
       „You Can't Save Me” jest trochę bardziej współczesna poprzez swoją jakby zniekształconą elektronikę. Do tego wpadająca w ucho melodia i mamy dynamiczną, a jednocześnie atmosferyczną piosenkę, natomiast w tej opartej na filmie „Metropolis”, o tym samym tytule, sample i rytm zapewniają nieco industrialu.
       Reszta „Illusion” temu nie dorównuje. Jack Strify świetnie wyraża swoje brzmienie w „Angel” czy „Just An Illusion”, z bitami rodem ze starych czasów. Aura ta została bardzo dobrze uchwycona na płycie. Niestety, przez pewien czas jest rozwlekle, a piosenki, pomimo motywów z lat 80., brzmią jakoś staroświecko.
       Kawałki są naprawdę dobre, także pod względem produkcji. Jednakże często ma się ochotę niektóre pomijać, ponieważ po pierwszej następuje druga, która po prostu bardziej ją powiela.
       Jack Strify stworzył album, który celuje głównie w subiektywne czynniki. Da się znaleźć na nim swoje ulubione utwory. Niemniej jednak, od czasu do czasu słuchacz może natknąć się na parę ciekawie skomponowanych melodii, jak na przykład dopełniający całości, łagodnie house'owy remix „Burn/Fear”.
       „Illusion” koncentruje się na wyimaginowanej myśli przewodniej. Całego krążka można wysłuchać z łatwością. Niestety, jego punkty kulminacyjne wciąż pokonują resztę. A jednak, Jack Strify zabiera nas ze sobą w podróż w czasie, który silnie ukształtował między innymi [właśnie] muzykę. W tym miejscu wskazane byłoby przesłuchanie tej płyty. [Być może] niektórzy dodaliby jej jeszcze kilka punktów.

[PRZECZYTAJ ORYGINAŁ] 

sobota, 25 kwietnia 2015

Jack Strify o swojej zakończonej sukcesem kampanii [WYWIAD dla Wam.tv]

Jako że post z newsami ze świata Strify'ego jest jeszcze w przygotowaniu, na razie mam dla Was wywiad, którego wokalista udzielił portalowi Wam.tv. Czytajcie! ;)
Za wszelkie błędy oczywiście przepraszam.
_____________________________________________


      Jack'a Strify'ego zawsze "ciągnęło" do rzeczy niekonwencjonalnych i dziwnych. Jak sam mówi, był "zbyt rockowy dla fanów popu i zbyt popowy dla gotów". Frustracja związana z niemożnością dopasowania się ostatecznie stała się jego największą muzyczną siłą.
      Od 2005 kariera Strify'ego w pięcioosobowym zespole Cinema Bizarre, łączącym elementy Visual Kei, europejskich syntezatorów i glam rocka, pełna była sukcesów. Grupa wydała trzy świetne albumy, koncertowała po całym świecie, a nawet była w trasie z Lady Gagą jako jej support, zanim w 2010 zdecydowała się zakończyć działalność z powodu różnic artystycznych.
      Dziś były wokalista Cinema Bizarre bierze własną karierę w swoje ręce, szczególnie po ogromnej kampanii crowdfundingowej, w której udało się zebrać ponad 130% kwoty potrzebnej do realizacji projektu. WAM postanowił spotkać się ze Strifym, by zrozumieć, w jaki sposób muzyk może z powodzeniem zaplanować taką właśnie kampanię.

Pamiętasz, jak po raz pierwszy usłyszałeś o crowdfundingu? Jakie były twoje pierwsze myśli, jeśli chodzi o taką nową możliwość?
      To musiało być w 2012. Oczywiście wiedziałem już o czymś takim jak Kick Starter, ale wówczas crowdfunding jako opcja dla artystów naprawdę przykuł moją uwagę i dowiedziałem się o tego typu stronach skupiających się na muzyce.
      W tamtym czasie rozmawiałem z wieloma managerami, w większości z dużych wytwórni, jednak oni wszyscy widzieli we mnie kogoś innego, niż jestem. Pomyślałem, że sfinansowanie albumu z pomocą fanów pozwoli mi zachować całkowitą kontrolę twórczą.
      Aby uzyskać pełen obraz, czytałem o doświadczeniach artystów, którzy już korzystali z tego typu rzeczy oraz o tym, jak to zrobili, a także wiele artykułów na ten temat. Zauważyłem różnicę pomiędzy crowdfundingiem a fan-fundingiem. Crowdfunding koncentruje się bardziej na wymianie z fanami, niż na zwyczajnym proszeniu ich o pieniądze czy pomoc. Jest to forma finansowania, w której zawsze dostają oni coś w zamian za ich wsparcie.
Co wreszcie zmotywowało cię, aby samemu to wypróbować?
      Zachwyciła mnie myśl, że mógłbym być swoim własnym managerem, jak również fakt, że promowanie kampanii związanej z projektem oznacza także promocję albumów, singli... Czegokolwiek, nad czym się pracuje.
Jakie miałeś metody, aby zachęcić fanów/nowych słuchaczy do pomocy w kampanii? 
      Nie będę kłamać, to wymaga dużo pracy. Więcej, niż początkowo się spodziewałem. Było sporo do zrobienia w kwestii kalkulacji i promocji. Kluczem do wszystkiego jest porwać ze sobą ludzi, zabrać ich ze sobą w podróż. Przez trzy miesiące trwania kampanii na bieżąco informowałem ich o tym, co się działo. Mogli zobaczyć pierwsze, wstępne wersje okładki albumu, tytuły mające znaleźć się na ostatecznej liście utworów, snippety ze studia nagraniowego, zdjęcia... Oferowałem im też ekskluzywne przedmioty, czego nigdy przedtem nie robiłem. Cała kampania promocyjna projektu była kampanią online mojej płyty. Zrobiłem zdjęcia, nagrałem video inicjujące całe przedsięwzięcie, przygotowywałem wywiady, a wszystko wrzucałem do sieci, kawałek po kawałku. Zawsze zadawałem sobie pytanie: "Dlaczego ktoś miałby kupić w przedsprzedaży coś, czego nigdy wcześniej nie słyszał?", a więc starałem się przekazać brzmienie i ogólną wizję albumu, nie zdradzając zbyt wiele na początku. Tutaj potrzeba ludzi, którzy są w stanie całość sfinansować, więc trzeba do tych ludzi dotrzeć. Jeżeli kiedyś już coś wydałeś, to powinno ci pomóc, ale jeśli jesteś nowicjuszem, nie bój się udostępniać swojej twórczości na SoundCloud. Koniec końców, to nie jest darmowe, o ile przyciąga uwagę.
Czy ILLUSION mogłoby zaistnieć, gdybyś nie posłużył się crowdfundingiem?
      Nie mogłoby. Nie w swojej obecnej postaci. Byłby to zupełnie inny album, być może tylko EP z czterema utworami. Nie mógłbym pracować z tekściarzami i producentami, z którymi chciałem, bez pomocy wszystkich, którzy wzięli udział w kampanii i którzy mnie wspierali.
Poza oczywistym zyskiem finansowym, jakie inne korzyści wynikły z tej, zakończonej sukcesem, kampanii?
      To, że mogłem być [za wszystko] odpowiedzialny. Posiadanie kontroli twórczej, promowanie muzyki, bycie bliżej fanów... Wszystkie te profity są dla mnie nawet bardziej atrakcyjne od finansowych korzyści. Ostatecznie, nie pieniądze są najważniejsze, to tylko środek, którym trzeba zapłacić współpracownikom po to, aby móc coś stworzyć. Wszystkie pieniądze uzyskane z kampanii włożyłem w stworzenie tej płyty.

[PRZECZYTAJ ORYGINAŁ]